Chociaż fakt, że znalazłam się w Górnym Egipcie pewnie jeszcze długo pozostanie dla mnie zagadką, to nie mam wątpliwości, że te sześć tygodni spędzonych w urokliwej miejscowości zwanej Berba są dla mnie prezentem od Boga.
Rysowanie i malowanie zawsze dawało mi dużo radości i pokoju, więc możliwość podzielenia się tym doświadczeniem z dziećmi uznałam za obiecującą formę wolontariatu. Jednak kiedy zobaczyłam nieraz bardzo trudne warunki życia w Berbie, pomyślałam, że zajęcia plastyczne raczej nie są tym, czego tamtejsze dzieci potrzebują najbardziej. Poza tym, odmienna kultura, a nawet inny zmysł estetyczny, język, nowy ludzie – to wszystko stanowiło dla mnie spore wyzwanie. Jak zwykle jednak okazało się, że moje lęki są wyolbrzymione, ponieważ wsparcie siostry Darlene i siostry Wafaa, szczere uśmiechy dzieciaków, ich entuzjazm w czasie naszej pracy oraz szczodrość, gościnność i wielkie serca Egipcjan nauczyły mnie nowego spojrzenia na rzeczywistość. Bo „potrzeba mało albo tylko jednego…” (Łk 10, 42). Co więcej, w każdym domu, który odwiedziłyśmy z siostrami byłyśmy przyjmowane tak ciepło, że nie raz czułam się jak co prawda obcojęzyczny, ale jednak prawdziwy członek rodziny.
Tęsknię za wszystkimi smakami, zapachami, dźwiękami i kolorami Berby: tamtejszym chlebem, gwarem za dnia i w nocy, długimi koptyjskimi mszami, dziećmi krzyczącymi moje imię na ulicy, przyjaźnią między chrześcijańskimi i muzułmańskimi sąsiadami, „pełnym Boga” językiem arabskim, a nawet za codziennymi odcięciami prądu. Życie w Berbie nie jest łatwe, ale mimo wszystkich trudności zachwyciło mnie i jednocześnie dało do myślenia. Nigdy nie zapomnę uśmiechów i wyrazu oczu spotkanych tam ludzi – pełnych szczerej wdzięczności za drobiazgi mimo cierpienia i nie raz bardzo trudnych sytuacji życiowych. Jak to mówią moi nowi przyjaciele, których odnalazłam wśród potomków faraonów: Alhamdullilah! Dzięki Bogu za wszystko.
Mam nadzieję, że jeszcze cię kiedyś zobaczę, słodka Berbo.
Insha’Allah!
Jeśli Bóg zechce.
Małgorzata